niedziela, 8 listopada 2009

Picnic at Hanging Rock

Miranda was the first to see the monolith rising up ahead, a single outcrop of pock-marked stone, something like a monstrous egg perched above a precipitous drop to the plain. Marion, who had immediately produced a pencil and notebook, tossed them into the ferns and yawned. Suddenly overcome by an overpowering lassitude, all four girls flung themselves down on the gently sloping rock in the shelter of the monolith, and there fell a sleep so deep that a horned lizard emerged from a crack to lie without fear in the hollow of Marion’s outflung arm”.

piknik

I znowu zaczęło się od ekranizacji, którą obejrzałam pare lat temu, mieszkając jeszcze w Polsce. Film zrobił na mnie wrażenie, w dodatku pamiętam, że oglądałam go późno w nocy i mimo tego, że nie można zaliczyć go do grona klasycznych filmów grozy, to szłam spać z duszą na ramieniu.

Książka przyleciała do mnie zza Oceanu, a dokładnie z jego brytyjskiej strony, za sprawą zakupu internetowego na wszechmogącym Amazonie. Już od pierwszych stron wiedzialam, że ani film nie uwłacza książce, ani powieść nie przerasta w jakiś znaczący sposób znakomitej ekranizacji. Doskonały przykład na to, że zadrukowana strona i srebrny ekran mogą się wzajemnie uzupełniać.

Fabuła jest właściwie nieskomplikowana, a początek pozornie sielankowy. W święto walentynkowe panny z pewnego australijskiego pensjonatu wybierają się na piknik do pobliskiej Hanging Rock. Ubrane, jak przystało na młode damy, ale zupełnie niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem (luty jest miesiacem letnich upałów na pólkuli południowej) wtapiają się w gorące i senne popołudnie Po lunchu kilka dziewcząt postanawia się wybrać na spacer w kierunku tytułowej Skały. Gdzieś pośród płowych traw, tam gdzie śpiew cykad zagłusza myśli, rozmowy i kroki dziewczęta znikają w tajemniczy sposób. Książka opowiada o tym zdarzeniu, a także jego konsekencjach, nie zawsze jasnych i zrozumiałych. Wydarzenia powiązane są ze sobą, a wspólnym ich mianownikiem jest tajemnica Wiszącej Skały.

O ile największą zaletą powieści jest nastrój - zbudowany z rozmachem i wyczuciem, o tyle najwiekszą słabością są postacie, a raczej zaledwie ich zarysy. Nie dowiemy się o nich zbyt wiele i dlatego ich los jest czasem trudny do zrozumienia. Bohaterzy wtapiają się w drżące australijskim słońcem otoczenie, a ich obecność wydaje się czasem być równie istotna jak obecność ptaków, owadów, czy roślin. Natura stanowi złożony świat, w którym człowiek nie dominuje, a jedynie jest jego częścią. Nie jest to jednak świat bez skazy. W pozornie beztroskim otoczeniu kryje się zło. Jest tak dobrze zakamuflowane, że można je jedynie wyczuć intuicyjnie. Jego oddziaływanie przejawia się raczej w różnych wydarzeniach, także tych z pozoru niewinnych. Źródłem tego zła nie są ludzie - są oni raczej pod jego niewidocznym działaniem.

Pomimo tego, że gdzieniegdzie (np. w przedmowie do mojego wydania – Longman Literature 1991) można dowiedzieć się, że powieść zainspirowały autentyczne wydarzenia, nigdzie właściwie nie znalazłam na to dowodów. Tych, których opowieść zaintrygowała do tego stopnia, by w archiwach i bibliotekach poszukać wycinków prasowych na ten temat spotkał gorzki zawód. Gdzieś przeczytałam, że autorka mimo wszystko twierdziła, że zainspirowały ją prawdziwe wydarzenia. W jakim stopniu jest to prawda – trudno powiedzieć.

Talentu pisarskiego nie można jednak Joan odmówić. Język nie jest może najlatwiejszy (gwara australijska), ale jak najbardziej szlachetny. Oto jeden z moich ulubionych fragmentów:

Although we are necessarily concerned, in a chronicle of events, with physical action by the light of day, history suggests that the human spirit wanders farthest in the silent hours between midnight and dawn. Those fruitful hours, seldom recorded, whose secret flowerings breed peace and war, loves and hates, the crowning and uncrowning of heads”.

Scena z filmu - tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz