sobota, 17 września 2011

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie–czyli subiektywnie o lekturach

Do tematu lektur szkolnych mam podejście dysyć emocjonalne. Nigdy nie lubiłam jak ktoś na siłę przekonywał mnie do takiej, albo innej ideologii, a tak właśnie czułam się za każdym razem kiedy czekało mnie przymusowe opracowywanie dzieł literackich, których nie miałam ochoty i nie byłam w stanie czytać. Nie będę nawet wnikać w szkodliwość przysłowiowego “co autor miał na myśli”, bo nie o sposobie opracowywania, ale o samym kanonie lektur chciałabym dzisiaj napisać.
Do przemyśleń na ten temat skłonił mnie znakomity artykuł Janusza Rudnickiego z pierwszego numeru magazynu “Książki”. Niektóre “perełki” pozwolę sobie zacytować, bo wielka szkoda, żeby nie dotarły one do szerszego grona czytelników mieszkających poza granicami Polski (mam nadzieje, że wkrótce magazyn ten będzie dostępny przynajmniej w wersji elektronicznej).
Według Rudnickiego szkoła truje lekturami, utwierdzając w przekonaniu wielu młodych ludzi, że czytanie to nic innego, jak żmudna droga przez mękę. Oczywiście w ten sposób skutecznie i długotrwale zabijaja się chęć do czytania czegokolwiek.

bad-books-illustra_1671130c

A wszystko zaczyna się od indoktrynacji (czyli wypychania nieświadomych główek sztucznym patriotyzmem):
…Zasmarkane jeszcze szczeniaki wchodzą po raz pierwszy do klasy i od razu dowiadują się, kim są (Polakami), czym jest Polska (wszystkim), w co mają wierzyć (w Polskę) i co są jej winni (życie). “Kto ty jesteś?” – to wierszyk na poziomie twórczości plemiennej (…). Ich szczęście (tych dzieci), że w tym wieku jeszcze raczej tępawe, bo wyszłyby z pierwszej klasy ze schizofrenią. Bo zaraz dowiadują się, kim jest Bóg (wszystkim), w co mają wierzyć (w Boga) i jakie zajmuje on miejsce w życiu człowieka (całe).

A przecież lista lektur szkolnych na tym etapie nie wygląda na pierwszy rzut oka tak źle: Pan Kleks, Dzieci z Bullerbyn, Kubuś Puchatek, Koziołek Matołek i Doktor Dolittle (którego – żeby było ciekawiej - w niektórych krajach ocenzurowano ze względu na niepoprawne politycznie sformułowania względem murzynka Bambo). No i czym się tu bulwersować? Zniknęły przecież takie straszydła jak: Antek, Anielka, Nasza Szkapa, czy Janko Muzykant. Czyżby wreszcie ktoś poszedł po olej do głowy i zrozumiał, że makabra w postaci dziecka wkładanego półżywcem do pieca chlebowego, albo umęczonego na śmierć zwierzęcia jest dla wrażliwego młodego umysłu co najmniej zbędna, żeby nie powiedzieć traumatyczna? A może chodzi o to, żeby zaszokować tak, by sceny te wyryły się w pamięci na całe życie? To dopiero nazywa się pisarski wyczyn! Z kanonu, który ja sama pamiętam z tamtego okresu zachowała się jednak – jak się okazuje nieśmiertelna – sierotka Marysia, która na spółkę z nowatorskimi (ale religijnie przytłaczającymi) Patykami i Patyczkami ks. Twardowskiego rzeźbi światopogląd małych czytelników.

Lektury uzupełniające uzupełnią obraz powyższego świata, czyli Polski, czyli świata, o rzecz fundamentalną. Otóż cały świat, czyli Polska, to jedna wielka wiocha. (Z wyjątkiem jednego miasta, ale ono sie nie liczy, bo ono w ”Gdy miasto śpi” śpi). Co świadczy dobitnie o naszej proweniencji. Jej świadkiem koronnym jest słonko w “Co słonko widziało” Konopnickiej. W raporcie o ziemi widzianej z góry, słonko nie dostrzegło ani jednego miasta. Nie ma nawet najmniejszej o nim wzmianki, co oznacza, że albo go naprawde nie ma, albo słonko jest ślepe na jedno oczko. 

A co się dzieje, kiedy dzieciaki ostatecznie wyrastają z ciepłych pieleszy? Otóż zaczyna być strasznie:
Wakacje letnie – pisze Rudnicki - są w jednej strony za długie. Z drugiej za krótkie na kurację po lekturach podstawówki i bolesne przejście do gimnazjum. Tym bardziej, że zaraz powieje w nim grozą: “Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, Co to będzie, co to będzie” – Nic nie będzie. Między niebem a ziemią pałętać się będą jakieś duchy. Lekkie, pośrednie, ciężkie, trochę jak kategorie wagowe w boksie.

DZIADY~1

I dalej pisze:
Wytrzymać tego nie można. Tych wszystkich “Bursztynów”, “Kamieni” (na szaniec), “Balladyn” (…), tej “Zemsty” z podkręconym jak wąs tępego szlachciury zidiociałym humorem, tych papierowych “Syzyfowych Prac”, których tytuł adekwatnie puentuje to, co lansować chce wśród uczniów ciało pedagogiczne.


I znowu dostaje się Mickiewiczowi za te “Dziady”, które ciągną się za uczniem przez kolejne etapy edukacyjne jak nieleczona grypa:
“Dziady, cz. III”? Patos tak pretensjonalny, że jakby ode mnie zależało, wtedy, w ‘68, również ściągnąłbym je z afisza. Czkawki chrystusowej można tu dostać, Chrystus Chrystusa Bogiem tu pogania. I jeszcze ta nieszczęsna biała szata, którą naród polski po wniebowstąpieniu, jak na Chrystusa przystało, pokrywa inne narody (w sensie wyzwala). Ta duchowa i artystyczna pornografia nadaje się dziś na Krakowskie Przedmieście, do recytacji dla przebywających na wolności zdrowo obłąkanych pacjentów Polskiego Zakładu Polskości, a nie do publicznych szkół.

Rudnicki zauważa, że poetycki język naszych wieszczów nie nadaje się do tłumaczenia: Jesli zgodzimy się, że miarą klarowności tekstu jest jego przekladalność, wyjaśni to atforię eksportu twórczości trzech naszych terrorów, pardon, tenorów. W kraju zaś te manieryczne, pozbawione humoru maszynki do mnożenia słów, te niekończące się, splątane wodorosty nużących fraz narażają nieletnich odbiorców na porażenie nerwu twarzowego. (…) Człowiek, kiedy to czyta nie może uwierzyć, że alfabet ma tylko dwadzieścia cztery litery!  Ale język nie jest według mnie jedynym powodem dla którego ten kanon polskiej literatury nie trafił nigdy pod międzynarodowe strzechy. Nie sądzę by kogoś interesowała, a już na pewno porwała narcystyczna wizja Polski jako wybawiciela narodów.

Zgadzam się, że lektury powinny porywać. Powinny być inteligentną rozrywką, a nie skansenem narodowych kompleksów, żalów i ksenofobicznych roszczeń. Może rozsądniej byłoby przenieść niektóre fragmenty dzieł wieszczów na lekcje historii? Tam w otoczeniu dat, bitew i chwalebnych biografii nabiorą one głebszego znaczenia, uzupełnią fakty o emocje, i jak by nie było, relacje z pierwszej ręki.

W miejsce powstałej luki wprowadziłabym książki, które wywołują jakąś reakcję. Chociażby śmiech na przykład, bo zgadzam się, że literatura powinna wywoływać uśmiech – po prostu, śmiech – czasami, od czasu do czasu przynajmniej tryskać szampańskim humorem, a nie rzewnymi łzami. Wbrew złudzeniom, którymi naiwnie karmią się niektórzy, coraz trudniej będzie młodym ludziom utożsamić się z problemami opisanymi w takich pozycjach, jak: “Ludzie Bezdomni”, “Nie-Boska Komedia”, czy “Konrad Wallenrod”. To literatura równie wartościowa, jak i martwa – dokładnie tak samo jak języki antyczne. Wychodząc z tego założenia, jak można wymagać, żeby taka lektura poruszała, kształtowała światopogląd, głębiej zastanawiała? Tych książek się nie czyta, ale omawia, w większości przypadków z gotowych opracowań. A wykuta z ten sposób wiedza spływa po uczniach, jak przysłowiowa woda po kaczce. Nie zostaje nic prócz urazu i niechęci do polskiej literatury, albo jeszcze gorzej – do czytania w ogóle. Wiem to z własnego doświadczenia i nawet dzisiaj, bardziej w odruchu bezwarunkowym, niż z premedytacją, wybieram literaturę obcą (niesprawiedliwie, wiem). 

masazksiazka

Ale myślę, że nie tylko pan Runicki i ja jesteśmy takimi upartymi przeciwnikami wieszczowych strof. Wystarczy spojrzeć na rankingi internetowej Biblionetki:
  • z 50 najniżej ocenianych książek  tylko 12 nie jest lekturami obowiązkowymi lub uzupełniającymi
  • w grupie 100 najwyżej ocenianych książek, są tylko 4 lektury, w tym ani jednej polskiego autora (“Rok 1984”, “Zbrodnia i kara”, “Biblia” i“Kubuś Puchatek”)
  • na szczycie listy 100 najczęściej ocenianych, czyli najpopularniejszych książek króluje “Mistrz i Małgorzata” (z maturalnego poziomu rozszerzonego) i “Mały Książę” (lektura gimnazjalna). Dalej jest dużo Harrego Pottera, Tolkiena i tzw. bestsellerów. W tej grupie są co prawda 34 lektury, ale 16 z nich to klasyka obca, a 14 (w większości klasyka polska) ma swoje mało zaszczytne miejsce w rankingu 50 najniżej ocenianych książek.
Biblionetka ma ponad 100 tys. użytkowników. A skoro tak, to te liczby bardzo głośno mówią same za siebie. Oj przydałaby nam się nowa lista lektur…
W tą problematykę doskonale wpisuje się pomysł organizatorów akcji Czytamy w Polsce, który ma na celu ułożenie listy 100 książek, które należy przeczytać. Przyłączyłam się chętnie i mimo limitu 10 książek, udało mi się sporządzić mój własny kanon. Jest wiele książek, które czytało mi się znakomicie, ale nie tym starałam się kierować w wyborze. Postanowiłam, że będą to książki, bez których ominęłoby mnie coś ważnego. Moj kanon (wersję minimalistyczną i pełną znajdziecie TUTAJ).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz