sobota, 20 czerwca 2009








Gia.


Nie pamiętam kiedy ostatnio jakiś film mnie tak wciągnął. Wspaniała, tragiczna historia dziewczyny, która błyskawicznie podbiła swym niepokojącym pięknem kapryśny świat nowojorskiej mody, stając się pierwszą supermodel.



Historia prawdziwa - z bardzo przekonywującą kreacją Angeliny Jolie.


Poruszyła mnie ta historia. Dziewczyna, która emanowała niepokojącym pięknem i niepowtarzalnym seksapilem, była równocześnie bardzo nieszcześliwa. Był w niej smutek i pustka, z którą nie umiała sobie poradzić. Podziwiana i uwielbiana, Gia była przede wszystkim bardzo zagubiona, co odzwierciedlało się w jej dekadenckim stylu życia. Poważne problemy z narkotykami, które zrujnowały jej karierę, nie zdołały jej zabić. Myśle, że zbyt bardzo jednak kochała życie. Udało jej się pokonać okrutny nałóg heroinowy, ale przegrałą nierówną walkę z plagą lat 80-tych - AIDS.

Przejeżdżając ostatnio przez centrum Filadelfii próbowałam sobie wyobrazić jak wygladały jej ulice w czasach Gii - widziane jej oczyma. I tak zobaczyłam miasto tętniące życiem w innym tempie, nieprzejrzyste w swym wizerunku tak jak teraz, ale może w inny sposób. Miasto z ciemniejszymi niż teraz zakamarkami, z klubami głośniejszymi i bardziej kolorowymi. I tak wyobraziłam sobie lata 80-te w zupełnie nowy sposób. Obnażone w swym realizmie, bez kiczowatej otoczki nagromadzonej przez czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz