niedziela, 9 sierpnia 2009

Biały Oleander

Po "Białego Oleandra" sięgnełam z kilku powodów. Na samym początku książka ta trafiła na wstępną listę moich kolorowych lektur na lato. Tak się jednak złożyło, że najpierw przeczytałam inną, późniejszą powieść tej samej autorki - "Pomaluj to na czarno". Spodobało mi się to, jak pisze Janet Fitch i czułam niedosyt. Potem dwa dni po kupieniu "Bialego Oleandra" dowiedziałam się, że moja niezastąpiona przyjaciółka po raz kolejny wykazała się zdolnościami telepatycznymi i wysłała mi polski egzemplarz w paczce urodzinowej. Poczułam, że wszystkie znaki na ziemi i niebie skłaniają mnie ku tej książce ;)
Tak naprawdę jednak do przeczytania "Białego Oleandra" nie trzeba ani drugorzędnych powodów, ani tajemniczych znaków. Jest to przede wszystkim po prostu bardzo dobra książka.

Astrid i jej matkę Ingrid Magnussen - uznaną poetkę i artystkę poznajemy w pewną bezsenną kalifornijską noc. W przededniu wydarzenia, które rozbije ich dotychczasowe życie na drobne kawałki i na zawsze zmieni los obu kobiet. "Od pustyni ciągnął gorący Santa Anas. Ostatnie źdźbła wiosennej trawy zbiegały się w nitki bladej słomy. Tylko oleandry rozkwitały, ich delikatne trujące kwiaty, ich sztyletowate zielone liście. Nie mogłyśmy spać w gorące, suche noce, moja matka i ja.[...] - Czas oleandrów - powiedziała. - Kochankowie, którzy teraz się zabijają, zrzucą winę na wiatr".

Słowa te okazują się prorocze - porzucona przez kochanka Ingrid, postanawia się na nim zemścić i otruwa go za pomocą śmiertelnie niebezpiecznego soku z krzewów oleandra. Zaraz potem zostaje skazana, a Astrid, która nigdy nie miała ojca trafia do kolejnych rodzin zastępczych, po opieką których musi pozostać, aż do osiągnięcia pełnoletności.
Astrid nie ma szczęścia do domów zastępczych - każdy kolejny okazuje się gorszy od poprzedniego. Myślę, że Fitch bardzo trafnie odniosła się do kontrowersji zwiazanych z amerykańskim systemem Foster Care, który miał być cudownym lekarstwem na ponure sierocince. Dzieci takie jak Astrid oddawane są pod opiekę rodzin zastępczych, dorosłych różnego pokroju, których system nie jest w stanie skutecznie skontrolować.

I tak szukająca substytutu domu i miłości rodzicielskiej Astrid, trafia najpierw do niezrównoważonej alkoholiczki, potem do domu, w którym traktowana jest wyłącznie jako sprzątaczka i opiekunka do dzieci, następnie do okrutnej Amelii, która traktuje wychowanki wyłącznie jako źródło zarobku. Nawet łagodna i dobra Claire, do której Astrid bardzo się przywiązuję, sprowadza na nią w końcu cierpienie.

Mimo niełatwych przeżyć, z perspektywy czasu Astrid docenia jednak doświadczenie, jakie zyskała dzięki wszystkim tym kobietom, które były obecne w jej okresie dojrzewania. Opisuje to w ten sposób:
"Wszystkie moje matki. Jak goście na bajkowych chrzcinach, obsypały mnie swoimi darami, talentami. Teraz były moje. Hojność Olivii, jej znajomość mężczyzn. Czułość i wiara Claire. Gdyby nie Marvel, to czy kiedykolwiek zgłębiłabym tajemnice amerykańskiej rodziny? Gdyby nie Niki, to może wciąż byłabym u Reny [...]. A ty Yvonne, mi hermosa, ty dałaś mi prawdziwą matkę, matkę z krwi, która nie była za kratkami, lecz gdzieś w środku. Rena skradła mi moją dumę, ale dała mi w zamian coś więcej [...]. Amelia Ramos nauczyła mnie walczyć o siebie, tłuc w kraty, aż dostanę, czygo chcę. Starr usiłowała mnie zabić, ale też kupiła mi pierwsze buty na wysokich obcasach, nakłoniła mnie do rozważenia możliwości istnienia Boga. Czy mogłabym zrezygnować z którejkolwiek z nich?"

Myślę, że Astrid szukała kogoś, kto zastąpiłby jej nieobecną matkę. W trudnym okresie dojrzewania potrzebowała wsparcia i bezinteresownej miłości, a także w pewnym sensie życiowego i artystycznego kierunkowskazu. Ingrid nie rezygnuje jednak z tej roli mimo odseparowania. Cały czas obecna jest w życiu córki - w listach i w myślach - do tego stopnia, że jej wpływ jest czasem przytłaczający. Sama Astrid uświadamia sobie w pewnym momencie destrukcyjny wpływ matki i postanawia się od niego uwolnić, by żyć w zgodzie ze sobą, a nie pod dyktando Ingrid. Zastanawiam się, czy taka przemiana byłaby możliwa, gdyby matka i córka nigdy nie zostały odseparowane.

Musze przyznać, że postać Ingrid wywołuje we mnie mieszane uczucia. Tyle razy podczas lektury czułam do niej głeboką niechęć i żal za to, że z jej winy Astrid spotkało tyle złego. Z drugiej strony nigdy nie przestała być kobietą niesłychanie interesującą i charyzmatyczną. Nie oznacza to jednak, że taka osoba musi być dobrą matką. Myśle, że Ingrid nigdy nie powinna była nią zostać. Zbyt wielka w niej jest portrzeba wolności, zbyt silny artystyczny egoizm. Z jednej strony Ingrid jest kobietą wyjątkową: piękną, silną, kochającą, niebywale inteligentną i utalentowaną. Z drugiej strony: rygorystyczną w swych poglądach, zimną i wyrachowaną. Zamiast wychowywać, Ingrid w pewnym sensie zatruwa życie córki. Zamiast być oparciem dla Astrid w trudnych chwilach, jest raczej jej mentorem: "Matka przypisywała mi książki jak lekarstwa. Porządna dawka Whitmana wyleczy mnie jak olej rycynowy."

Fitch opisała stosunki pomiędzy matką i córką bardzo wnikliwie. Nie tylko poprzez skomplikowaną relację między Astrid i Ingrid, ale także posługując się postaciami matek zastępczych. To, co jednak najbardziej utkwiło mi w pamięci, to opis archetypu matki, który według Fitch nosimy w sobie, matki której szukamy instynktownie w różnych fazach życia:
"Kobiety na całym oddziale wołały swoje matki. Mamusiu, mamuniu, mamo. Nawet jeśli miały przy łóżku mężów, wołały mamę [...] Ale potem zdałam sobie sprawę, że im nie chodzi o własne matki. Nie o te słabe kobiety, te ofiary. Narkomanki, zakupowiczki, domowe kucharki. Nie chodziło im o kobiety, które je zawiodły, które nie pomogły im wejść w kobiecość [...] Nie o te kobiety z ich narzekaniami i kolorowymi czasopismami, kobiety kontrolujące, kobiety, które pytają: a co ja będę z tego miała? [...] Nie chodziło im o matki, które myjąc naczynia, żałują, że wyszły za mąż [...], które mówią, że człowiek jest skazany na samotność, musisz się do niej przyzwyczaić. One chciały prawdziwej matki, matki do szpiku kości, wielkiej macicy, matki obdarzonej zaciekłym współczuciem, kobiety na tyle dużej, aby pomieściła w sobie cały ból, zabrała go".

Relacje pomiędzy matką i córką są przewodnim motywem ksiażki, ale nie jedynym. Myśle, że książka jest w dużej mierze o kobiecie jako takiej. Tak jak w "Pomaluj to na czarno" Fitch opisuje rzeczywistość skupiając się na kobietach. Mężczyźni w obu powieściach są na dalszym planie, praktycznie niewidoczni, nieistotni. Nie chodzi bynajmniej o walkę płci, bo na ten temat Fitch prawie nie zajmuje stanowiska. Opisywana przez nią kobiecość nie jest zniekształcona przez feminizm, ale kwitnie w samoświadomości. Obraz kobiety w wydaniu Fitch jest pozbawiony wyraźnego męskiego tła, przez co w moim odczuciu jest mniej sentymentalny i bardziej autentyczny. Wygląda na to, że Fitch lubi pisać o kobietach silnych, świadomych siebie i inteligentnych, takich, które nie boją się samotności: "Don't attach yourself to anyone who shows you the least bit of attention because you're lonely. Loneliness is the human condition. Cultivate it. The way it tunnels into you allows your soul room to grow. Never expect to outgrow loneliness. Never hope to find people who will understand you, someone to fill that space. An intelligent, sensitive person is the exception, the very great exception. If you expect to find people who will understand you, you will grow murderous with disappointment. The best you'll ever do is to understand yourself, know what it is that you want, and not let the cattle stand in your way".

Ze względu na tematykę można odnieść wrażenie, że Biały Oleander jest książką przygnębiającą. Niezbyt lekką tematykę wynagradza jednak z nawiązką pióro Fitch. Zachwyciła mnie poetyckość z jaką pisarka opisuje nie tylko trudne tematy, ale i drobne sprawy składające się na codzienność. To według mnie jest największym atutem książki.
Na koniec więc mój ulubiony fragment: "A jednak tęskniłam za tym zatrutym miastem, gułagiem porzuconych dzieci, archipelagiem smutku. Nawet teraz czułam, jak mnie ciągnie do gorącego wiatru pachnącego kreozotem i sumakiem, do szelestu eukaliptusa, do nocy nie pasujących do siebie gwiazd".

1 komentarz: