sobota, 10 marca 2012

“Hood”–Stephen Lawhead

Zdawać by się mogło, że motyw najsłynniejszego rzezimieszka o złotym sercu, czyli Robin Hooda przerobiony został na wszelkie możliwe sposoby. Od kina niemego, poprzez szereg seriali i filmów, musical, hollywoodzką pop produkcję, a nawet kreskówki (wersja do wyboru: Robin jako wredny kaczor, albo Robin jako sprytny lis) postać ta inspiruje współczesnych bardów nie mniej niż ich poprzedników setki lat temu.

Czy z takiej legendy można wyciągnąć coś nowego? Otóż okazuje się, że tak – a mianowicie można podarować jej odrobinę wiarygodności. Zeszłoroczny sukces “Gry o Tron” wywołany ekranizacją powieści przez HBO pokazał po raz kolejny niesłabnącą fascynację tematyką historyczną (saga Martina tradycyjnie uważana jest za literaturę fantastyki, moim zdaniem czyta się to bardziej jak powieść historyczną). Z drugiej strony wielu z nas wstrzymuje oddech przez zapowiadaną na grudzień i jakże oczekiwaną ekranizacją Hobbita. Czy w takim tłoku jest miejsce na kolejną wersję trochę przebrzmiałej opowieści o Robin Hoodzie? Moim zdaniem tak, bo autor trylogii King Raven (Król Kruk), Stephen Lawhead przygotował się do tematu solidnie i prezentuje legendę w nowym świetle.

Hood

Pierwsze wzmianki o postaci, którą obecnie nazywamy Robin Hoodem pochodzą z wczesnych lat sześćdziesiątych XIII wieku. Sto lat później mamy już do czynienia z całym repertuarem pieśni i poematów wykonywanym przez trubadurów na przestrzeni całego królestwa. Oczywiście Robin nie zawsze występował w nich pod tym samym imieniem (czasem to był Robert Hood, albo Whoode, czasem Robin Hod, Hode, a nawet Roger), ale też sama legenda wędrując z jednego miejsca na drugie niejako przystosowywała się do lokalnych warunków. Z najwcześniejszych przekazów wynika, że Robin wcale nie był szlachetnie urodzonym bohaterem, ale raczej nieokrzesanym, a nawet wulgarnym złodziejem, niewątpliwie całkiem niebezpiecznym, który całe zrabowane srebro zatrzymywał dla siebie. Ot i koniec legendy – trochę dociekliwości i jej romantyczna wersja zostaje nam rozłożona na łopatki.

Okazuje się, że dopiero z biegiem czasu, legenda stopniowo przybierała atrakcyjne średniowieczne szaty: do Robina dołączają Mały John i braciszek Tuck, a wraz z nimi szeryf  Nottingham, który wbrew powszechnej opinii nie zawsze był łotrem. Piękna Marian pojawia się najpóźniej, bo dopiero na początku XVI wieku. Wreszcie pora na wielkich nieobecnych, czyli dostojnych władców – ani całkiem niezły król Jan, ani nie całkiem dobry król Richard nie pojawiają się we wczesnych wersjach legendy. Jedynym monarchą, o którym można znaleźć krótką wzmiankę jest król Edward, ale o którym Edwardzie mowa – nie wiadomo.

Wreszcie, jakby tego było mało, Lawhead przenosi całą historię z Anglii do Walii. To właśnie tam, według niego, miała narodzić się legenda o Robin Hoodzie, a świadczą ku temu następujące fakty:

1) WALIJSKI TEMPERAMENT

W 11oo roku Gerald Walijczyk – wysoko urodzony szlachcic, którego matka była walijską księżniczką opisał jej rodaków jako ludzi wytrzymałych, podstępnych i dowcipnych, ale też mściwych i żądnych ziemi. Ale przede wszystkim nieskończenie oddanych wolności i wręcz przesadnie skłonnych do walki. Według Geralda lud Cymry to lud wojowników. W przeciwieństwie do Normanów podzielonych na militarną arystokrację i chłopów, każdy Walijczyk umiał posługiwać się bronią, nie wyłączając kobiet.

2) TŁO HISTORYCZNE

Dwa miesiące po bitwie pod Hastings w 1066 roku, Wilhelm Zdobywca i  jego baronowie opanowali 80 procent Anglii. Całkowite podporządkowanie tych ziem zabrało im następne dwa lata. Ale, co istotne, opanowanie Walii nastąpiło dopiero po 200 latach nieustającego konfliktu. Widząc jak sprawy stoją Wilhelm postanowił zostawić Walię tymczasowo w spokoju, mądrze rezygnując z wojny, której i tak wygrać nie był w stanie. W tym celu pomiędzy Anglią a wojowniczymi Walijczykami stworzona została strefa buforowa, tzw. Marchia. To pokojowe podejście zmieniło się wraz z wejściem na tron Williama II, który w Walii nie widział nic innego, jak sposób na opłacenie kosztownych wojen we Francji. W tym właśnie historycznym kontekście rozpoczynają się przygody Robin Hooda.

bitwa

3) LOKALIZACJA

Geograficzne uwarunkowania także wskazują na Walię jako ojczyznę Robin Hooda. O ile lasy angielskie były już wtedy dobrze zarządzanymi przedsiębiorstwami, tak Walia nadal posiadała dziewicze puszcze, nie tknięte przez człowieka. W lasach Sherwood Robin i jego banda nie byli by w stanie skutecznie się ukryć, w przeciwieństwie do borów walijskich, gdzie z powodzeniem mogli się ukrywać przez długie lata.

468087003_a69189079f_z

4) LUK

Łuk (tzw. long bow, czyli długi łuk), który jest nieodłącznym atrybutem Robin Hooda, jest jednocześnie charakterystyczny dla Walii. O angielskim talencie do łucznictwa wspomina się często. Rzadko jednak słyszy się to, że tej sztuki Anglicy i Saksończycy nauczyli się właśnie od Walijczyków, mimo że fakt ten jest bardzo dobrze udokumentowany.

lukwalijski

Jeśli fakty burzące nieco romantyczną otoczkę legendy o Robin Hoodzie nie zniechęciły Was do sięgnięcia po książkę Stephena Lawheada, to może zniechęcić to, że trylogia nie została jeszcze przetłumaczona na język polski, mimo że w oryginale wydana została w latach 2006-2009. Mimo tego, warto na nią poczekać, bo czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Postacie są wiarygodne, nie mają nadprzyrodzonych zdolności, popełniają błędy (bo przecież nie są wszechwiedzące) i uczą się na nich. Bran ap Brychan, książę Elafael, nie od razu zostaje Robin Hoodem, a jego przemiana opisana jest uważnie i bez pośpiechu.

Opowieść o Robin Hoodzie, będąc sama w sobie legendą, nawiązuje do legend i tradycji rdzennej ludności walijskiej – co jest kolejną ważną zaletą powieści Lawheada. Pojawia się ważna postać o imieniu Angharad, która staje się duchowym przewodnikiem Króla-Kruka, czyli Brana, czyli Robin Hooda. Jest oczywiście Mały John i braciszek Tuck, a także niemała grupa wrogów – zachłannych, nieczułych i okrutnych baronów i dostojników kościelnych. Ten nieustanny konflikt, podsycany skomplikowaną średniowieczną polityką stanowi oś opowieści, ale też nasuwa skojarzenia z innymi powieściami osadzonymi w podobnych realiach, chociażby z “Filarami Ziemi” Kena Folletta.

Na zakończenie jeszcze jeden powód, dla którego polecam tą wersję opowieści o Robin Hoodzie. Na samym końcu książki znajdujemy oto taką notę:

The author gratefully acknowledges the assistance of Mieczysław Piotrowski and the cooperation of Józef Popiel, Director of Białowieski National Park, who kindly allowed me to ream freely in the last primeval forest in Europe

(Autor pragnie podziękować za pomoc Mieczysławowi Piotrowskiemu i Józefowi Popielowi, dyrektorowi Białowieskiego Parku Narodowego, którzy byli na tyle uprzejmi, by pozwolić mu na swobodne włóczenie się po ostatnim pierwotnym lesie Europy”.)

591IMG_0762

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz