Od rana udało nam sie przejechać dystans, który w normalnych warunkach zabiera nieco ponad 2 godziny… Normalnie porażka… Kolejna nauczka, zeby traktować różne alarmy pogodowe bardziej na serio ;)
Śnieg jakoś mnie nigdy nie przerażał, raczej cieszył. Dziś jednak kolejny raz przekonałam się na własnej skórze, że wszystko w wydaniu amerykańskim ma inny wymiar. Dokładnie ujmując: dużo większy.
Nie chodzi właściwie o to, że śnieg spadł, ale o to, że spadło go tak dużo w bardzo krótkim czasie na obszarze o dużej gęstości zaludnienia. Jesli chodzi o widoki – to owszem powalają – białe drogi zdarzają się w tym rejonie mniej wiecej 2 razy w roku, raczej późna zimą. A tu nawet zima się nie zaczęła! Natomiast podrożowanie w takich warunkach przypomina bardziej “winter nightmare”, niż “winter wonderland”. Wiekszość samochodów jeździ na oponach całorocznych, nierzadko łysych. Samochody z napędem na tylną oś poruszają sie jak pijak na ślizdawce, a tym z napędem na 4 błędnie wydaję się, że są “kings of the road” i w rezultacie jadą dużo za szybko, tak że wszyscy inni muszą na nich uważać. Tak jak zresztą na wielkie ciężarówki-smoki. Tak więc z rana było dużo stłuczek, potem jak sie porządnie rozpadało wiele samochodów po prostu utknęło w śniegu. Tak jak na przykład my kiedy pług tuż przed nami nagle podniósł płozę… Wcześniej ogłądalismy film na laptopie stojąc 2 godziny w 3-milowym korku. A zaraz po wypakowaniu się z zaspy, jak już wrócilismy na I-95 (arteria Wschodniego Wybrzeża) stanełiśmy w korku spowodowanym przez cieżarówkę stojącą w poprzek autostrady. Po drodze widzieliśmy niezliczoną ilość pozostawionych samochodów, których nie sposób ruszyć bez porządnego sprzętu. Jak np. samochód pozostawiony tuż pod naszym hotelem… właścicielowi zajęło 3.5 godziny odkopanie go i ruszenie z miejsca.
Bardzo chcieliśmy jechać dalej - chociaż do Richmond (Virginia), od którego drogi powinny być coraz lepsze – ale chyba nie było sensu. Albo byśmy ciągle błądzili (na autostradzie, gdzie nie widać ani znaków ani rozjazdów), albo stali w korkach.
Śnieg już nie pada, więc jutro musi być lepiej. Wyruszamy z samego rana w nadzieji, że uda nam się dojechać do samej Florydy :)
Ha, dokopałam się do Twoich relacji z wycieczki na Florydę - faktycznie nieźle to wyglądało!:) I znalazłam też muzyczną część bloga, poprzeglądam ją sobie wkrótce:) A poza tym napiszę mail, jak tylko moja skrzynka na gazecie przestanie odmawiać posłuszeństwa!
OdpowiedzUsuńOczywiście moje zdjęcia nie oddają do końca rozmiarów tamtego "kataklizmu" ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie zrobiliśmy sobie wtedy pamiątkowego zdjęcia przy naszym własnym samochodzie zakopanym po kolana, ale wtedy pewnie nie było mi tak bardzo do śmiechu... ;)