sobota, 19 grudnia 2009

Na całej połaci SNOW

Tydzień temu rozmawiając z mamą zapewniałam ją, że nie ma co sie martwić naszą podróżą na Florydę skoro jedziemy na południe. Zakładając, że im dalej na południe tym cieplej nigdy nie przyszło by mi do głowy, że własnie akurat w tym roku grudzień zaszczyci nas białymi świetami. I tak po całym dniu walki z białym puchem utknelismy w hotelu – dużo wcześniej i dużo bliżej domu niż chcielibyśmy.
Od rana udało nam sie przejechać dystans, który w normalnych warunkach zabiera nieco ponad 2 godziny… Normalnie porażka… Kolejna nauczka, zeby traktować różne alarmy pogodowe bardziej na serio ;)
Śnieg jakoś mnie nigdy nie przerażał, raczej cieszył. Dziś jednak kolejny raz przekonałam się na własnej skórze, że wszystko w wydaniu amerykańskim ma inny wymiar. Dokładnie ujmując: dużo większy.
Nie chodzi właściwie o to, że śnieg spadł, ale o to, że spadło go tak dużo w bardzo krótkim czasie na obszarze o dużej gęstości zaludnienia. Jesli chodzi o widoki – to owszem powalają – białe drogi zdarzają się w tym rejonie mniej wiecej 2 razy w roku, raczej późna zimą. A tu nawet zima się nie zaczęła! Natomiast podrożowanie w takich warunkach przypomina bardziej “winter nightmare”, niż “winter wonderland”. Wiekszość samochodów jeździ na oponach całorocznych, nierzadko łysych. Samochody z napędem na tylną oś poruszają sie jak pijak na ślizdawce, a tym z napędem na 4 błędnie wydaję się, że są “kings of the road” i w rezultacie jadą dużo za szybko, tak że wszyscy inni muszą na nich uważać. Tak jak zresztą na wielkie ciężarówki-smoki. Tak więc z rana było dużo stłuczek, potem jak sie porządnie rozpadało wiele samochodów po prostu utknęło w śniegu. Tak jak na przykład my kiedy pług tuż przed nami nagle podniósł płozę… Wcześniej ogłądalismy film na laptopie stojąc 2 godziny w 3-milowym korku. A zaraz po wypakowaniu się z zaspy, jak już wrócilismy na I-95 (arteria Wschodniego Wybrzeża) stanełiśmy w korku spowodowanym przez cieżarówkę stojącą w poprzek autostrady. Po drodze widzieliśmy niezliczoną ilość pozostawionych samochodów, których nie sposób ruszyć bez porządnego sprzętu. Jak np. samochód pozostawiony tuż pod naszym hotelem… właścicielowi zajęło 3.5 godziny odkopanie go i ruszenie z miejsca.
Bardzo chcieliśmy jechać dalej - chociaż do Richmond (Virginia), od którego drogi powinny być coraz lepsze – ale chyba nie było sensu. Albo byśmy ciągle błądzili (na autostradzie, gdzie nie widać ani znaków ani rozjazdów), albo stali w korkach.
Śnieg już nie pada, więc jutro musi być lepiej. Wyruszamy z samego rana w nadzieji, że uda nam się dojechać do samej Florydy :)
I95 trafic John i snieg Image027

2 komentarze:

  1. Ha, dokopałam się do Twoich relacji z wycieczki na Florydę - faktycznie nieźle to wyglądało!:) I znalazłam też muzyczną część bloga, poprzeglądam ją sobie wkrótce:) A poza tym napiszę mail, jak tylko moja skrzynka na gazecie przestanie odmawiać posłuszeństwa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście moje zdjęcia nie oddają do końca rozmiarów tamtego "kataklizmu" ;)
    Szkoda, że nie zrobiliśmy sobie wtedy pamiątkowego zdjęcia przy naszym własnym samochodzie zakopanym po kolana, ale wtedy pewnie nie było mi tak bardzo do śmiechu... ;)

    OdpowiedzUsuń