Mówi się, że najnowszy film Almodovara jest dużo słabszy od poprzednich. Nie chciałabym podpisywać się pod tym stwierdzeniem, bo nie znam jego filmów aż tak dobrze. Ten może mnie nie zachwycił, ale mimo wszystko oglądało mi się go z przyjemnościa – jak na niezobowiązujący wtorkowy wieczór. Trochę tak, jakbym czytała sobie książkę.
Przyznam się, że poszłam na ten film przede wszystkim z powodu Penelope Cruz, którą ostatnio bardzo polubiłam po fenomenalnej roli w “Vicky, Christina, Barcelona”, który z kolei jest filmem Woodego Allena. Za tą rolę Cruz otrzymała zresztą w pełni zasłużonego Oscara. W pamięci utkwiła mi też scena z “Volvera”, w której Raimunda śpiewa tytułową piosenkę:
Ale wracając do tematu… Lena “Przerwanych Objęć” może nie jest tak wyrazistą postacią jak Maria Elena z obrazu Allena, ale nie można jej odmówić uroku. Nie wiem czy istnieje jakakolwiek kobieta, która wyglądałaby równie dobrze w kiczowatej złotej sukience. Nie chodzi o to, że Penelope nie ma aktorskiego talentu (bo tego nie można jej odmówić), a jej jedynym atutem jest jej wygląd. Powiedziałabym raczej, że jej uroda w pewien sposób rekompensuje niedociągnięcia filmu i być może nawet wystarczy do tego, żeby zaspokoić apatyt na doznania estetyczne :). Generalnie ta strona filmu jest godna pochwały – zdjęcia są jego wielkim plusem. Europejskie kino jest pod tym względem szczere i prawdziwe, przez co odbiór jest dużo bardziej intymny.
Muszę się zgodzić, że fabuła jest troche za bardzo przewidywalna: od romansu Leny z Ernesto, przez romans, zdradę i tragedię. Nawet pokrewieństwo Diego z Harry Cainem jest od początku w zasadzie oczywiste, a jednak zostaje na koniec ogłoszone jako wielka tajemnica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz