środa, 13 stycznia 2010

Trzy rodzaje R

Kolejny raz wrociłam z francuskiego z uczuciem kompletnej pustki w głowie. Po dwóch godzinach wałkowania czasowników regularnych, nieregularnych i tych pomiędzy, w konfiguracji teraźniejszej, passe compose i przyszłej nabieram przekonania, że nie umiem mówić ani po francusku, ani po angielsku. Poza tym zbyt często zdarza mi się zapominać różne słowa kiedy staram się wrzucić jakąś zgrabną ripostę po polsku. I tak romantyczne francuskie “hrrr” zamienia się niechcący w miękkie amerykańskie “arrr”, albo w twarde polskie “rrrry”, kiedy jestem już kompletnie wymęczona myśleniem i mówieniem w dwóch OBCYCH językach.
Polski to język określający to, kim jestem od zawsze, angielski towarzyszy mi na codzień i stał się – nie bez oporów z mojej strony – jezykiem wyrażającym miłość, francuskiego natomiast chciałam się uczyć od zawsze. I tak we wrześniu zaczęłam moją przygodę z tym językiem. Nie zniechęciło mnie to, że francuski generalnie uważany jest za trudny język (ale przecież chiński jest jeszcze trudniejszy, a jestem pewna, że znalazłoby się parę innych języków mniej wdzięcznych w nauce). Początki były czystą przyjemnością, wręcz zabawą – zaczęłam poznawać wymowę, która do tej pory była dla mnie zagadką. Nauczyłam się określać siebie soczystym je suis, rozbiłam na czynniki pierwsze kontrowersyjny wers pewnej znanej piosenki. Po drodze zrozumiałam, że znajomość angielskiego i polskiego bardzo mi się przydaje, bo pozwala na uczenie się poprzez znajdowanie podobieństw (których jest zadziwiająco wiele). Wszystko to nie zmienia faktu, że francuski jednak nie jest jezykiem prostym. Gramatyka jest dosyć skomplikowana, ale w zasadzie logiczna. Wymowa natomiast nadal ciągle mnie zaskakuje. Po pierwsze te dziwolągi z apostorofami, i myślnikami, które w wymowie zredukowane zostają do zaledwie 2 sylab. Po drugie mnóstwo różnych zasad i tyle samo wyjątków. Czasem to jak wymawia się dane słowo nie zależy od układu liter, ale od gramatycznej przynależności. No i po trzecie: liaison….czyli linking czyli łaczenie słów zaczynających się samogłoską z ostatnią spółgłoską słowa poprzedzającego. Niby prosta zasada, tylko że w praktyce łatwo o niej zapomnieć, nie mówiąc już o tym, że jak tu wyłapać poszczególne wyrazy w wyśpiewanym potoku słów fracuskich native speakers.
Mój apetyt na francuski jednak nie słabnie i pozostaje mi jedynie życzyć sobie więcej czasu na ćwiczenie tego, czego już się nauczyłam. Gdybym miała możliwość to zamieniłabym uczenie się tego jezyka w pełnoetatowe zajęcie z mowieniem, czatowaniem, pisaniem mini-pamiętnika po francusku, czy oglądaniem francuskich filmów. Tego jednak nie mogę zrobić więc postaram się wcisnąć ten mój nowy język tam, gdzie się da: w przerwie na lunch, w samochodzie, kiedy stoje w korkach po pracy, czy pomiędzy jedną książką, a drugą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz