Myślę, że najbardziej dominującym elementem ksiązki jest jej trochę za bardzo wystudiowana kontrowersyjność. “Kochanek” opowiada o krótkim romansie pomiędzy nastoletnią dziewczyną i dorosłym mężczyzną. Kochanów dzieli właściwie wszystko. Pochodzenie (on jest Chińczykiem, ona Francuzką), status (jej rodzina żyje na granicy nędzy, on jest dziedzicem fortuny) no i przede wszystkim wiek. Erotyzm, który dominuje ten związek dobrze wpisuje się w orientalne, parne otoczenie. Tylko cienka ściana dzieli zakazaną namiętność od zgiełku indochińskiej ulicy. Mimo efekt jest chyba słabszy od zamierzonego. Mam wrażenie, że trzeba być wyjątkowo pruderyjnym, żeby taki związek uznać za prawdziwie szokujący. A może łatwiej jest tolerować niekonwencjonalne postepowanie z dala od zasad i norm pośród których się wychowaliśmy? W obcym kraju, w miejscu, którego do końca nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć? Może to tłumaczy postawę matki dziewczyny, która udaje że niczego nie widzi? Chociaż może być to też bieda, albo szaleństwo?
Często zwraca się uwagę na oryginalną formę tej powieści. Duras opowiada posługując się fimowym sposobem wyrazu. Wspomnienia pojawiają się nagle i na krótko, tak jak oderwane od siebie obrazy. Myśli powtarzają się, urywają, wracają do poprzednich wątków. Narracja też nie jest jednolita: czasem jest w pierwszej osobie, czasem w trzeciej. Domyślam się, że złożenie tego wszystkiego w zgraną całość wymaga nie byle jakiego kunsztu pisarskiego. Z drugiej jednak strony takie zabiegi wydają się pogłębiać chłód jaki bije od tej powieści. I właśnie to jest najbardziej zadziwiające i zniechęcające w “Kochanku”. Książka nie wywołuje większych emocji, a przecież jest to opowieść o miłości, przyprawiona do tego całkiem sporą dawką erotyzmu. Ale jest to też miłość przygnębiająca i pozbawiona zmysłowości. Do tego opowiadana przez osobę, która wydaje się wspominać minione życie z goryczą i zniechęceniem.
Czy książka może się spodobać? Zapewne tak. Mimo wszystko jest w niej jakiś czar. Czy jest to zasługa egzotycznego miejsca, w którym dzieje się dosyć monotonna akcja, czy wspomnianej techniki zapożyczonej ze srebrnego ekranu – nie wiem. Myśle natomiast, że warto mimo wszystko zaryzykować przeczytanie tej książki, choćby dlatego, że nie zabierze ona nam zbyt duzo czasu. Być może ktoś inny zobaczy w niej wyjątkowość, której mi nie udało się dostrzeć?
PS. Polecam całkiem niezłą ekranizację. Według mnie trochę jednak ciekawszą niż książkowy pierwowzór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz