sobota, 21 sierpnia 2010

Stosik po powrocie

 

IMG_9140

Na samej górze cieniutka “Le Tour du Monde en 80 Jours” J. Verne – czyli moja pierwsza lektura po francusku Smile Taką książke mogłam dostać tylko od Ani! Któż inny na tym etapie wierzy w mój początkujący francuski?

Potem jest “Lewiatan” Borisa Akunina – prezent urodzinowy od Zawiszy, z całą pewnością trafiony. 

Na “Wojnę i Pokój” Lwa Tołstoja miałam chrapkę od dawna. Co ciekawe dopiero wtedy, gdy dostałam to piękne, klasyczne wydanie i przytargałam je z Polski (i to bez nadbagażu!) przypomniałam sobie, że mimo dwóch podejść do “Anny Kareniny” nie udało mi się nawet przebrnąć przez pierwszy tom. No cóż, to nie znaczy, że tym razem nie będę bardziej uparta…

“Wyznania” Świętęgo Augustyna to pozycja jeszcze bardziej klasyczna, dlatego też nie przeszkadza mi, że być może będzie ona czas jakiś jeszcze dojrzewać na mojej półce.

Zeszyty Don Rigoberta” M. V. Llosy będą natomiast moim kolejnym podejściem do literatury południowoamerykańskiej, co do której mam stosunek nie do końca sprecyzowany. Parę razy przyszło mi do głowy podejrzenie, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku, skoro nie trafia do mnie ten rodzaj literatury. Może tym razem będzie inaczej? Może przynajmniej będę mogła się zadeklarować po jedej ze stron.

O “Domu nad Rozlewiskiem” wiem tylko tyle, że jest polskim bestsellerem, co często nie wróży zbyt dobrze. Może bym się sama nie zdobyła na jej kupienie, ale dostałam w prezencie od przyjaciół i nie narzekam. Może okaże się ona dobrym lekarstwem na moją corodzną letnią tesknotę za “polskimi drogami”? A może rozgrzewającą, jak herbata z miodem, lekturą na ciemne, zimowe popołudnia? Grunt to optymizm.

Pozycja następna, jak najbardziej wyczekiwana – Trylogia Wielkiego Maga Trudi Canavan. Nie kupiłam w oryginale, bo jedyne dostępne na amerykańskim rynku wydanie to tzw. mass market paperback – czyli coś czego nie jestem w stanie czytać, bez względu na to jak ciężko jest znaleźć daną pozycję w  normalnym wydaniu, czyli takim, które nie męczy oczu i nie wygląda po jednym przeczytaniu na dwudziestoletnią książkę.                          Na Trylogię zasadziłam się w Empiku parę dni przed wyjazdem, czekając aż pewna para, która zabrała mi sprzed nosa ostatni egzemplarz “Wielkiego Mistrza” zmieni zdanie. Na szczeście dziewczyna stwierdziła, że to wcale “nie fajnie” kupować komuś na prezent 3 książki o tej samej tematyce, a towarzyszącemu jej chłopakowi było najwyraźniej wszystko jedno. 

Badyl na katowski wór” Alana Bradley’a to zapewne tak samo słodka przyjemność jak “Zatrute Ciasteczko”. Niestety nie udało mi się zdobyć tej drugiej. Ma jednak przylecieć do mnie pocztą, trochę więc będę jeszcze musiała poczekać na to, żeby poznać Flawię osobiście.

Na koniec dwie książki Waltera Scotta: “Ivanhoe” i “Piękne dziewczę z Perth”. Trudno było je znaleźć i tutaj znowu ukłon z stronę mojej niestrudzonej przyjaciółki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz